2 lutego 2022

Krzysztof Umiński – Trzy tłumaczki

 


Czy słyszeliście o najnowszym tłumaczeniu książki Lucy Maud Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”? Według nowego przekładu Anny Bańkowskiej jest to teraz „Anne z Zielonych Szczytów”. Co Wy o tym sądzicie? Tytuł oryginału brzmi „Anne of Green Gables”, ale to najnowsze tłumaczenie zupełnie do mnie nie przemawia…

No właśnie… A propos najnowszego tłumaczenia „Ani z Zielonego Wzgórza” warto zwrócić uwagę na pracę tłumacza, bo oni zazwyczaj pozostają w cieniu. A gdyby nie ich żmudna i ciężka praca nie moglibyśmy przeczytać tak wielu wspaniałych książek obcojęzycznych… Pisze o tym Krzysztof Umiński w swoim debiucie „Trzy tłumaczki”. Książka ta została wydana nakładem wydawnictwa Marginesy.

Autor przedstawia postaci trzech polskich tłumaczek. Dzięki ich przekładom mamy dostęp do klasyki dzieł angielskich czy francuskich. Pierwsza z tłumaczek to Joanna Guze, która głównie tłumaczyła dzieła literatury francuskiej, między innymi „Dżumę” i „Upadek” Camusa. O jej życiu i pracy tłumaczki dowiadujemy się z listów, których tłumaczka sporo napisała. Druga kobieta to Anna Przedpełska-Trzeciakowska, która jest najbardziej znana z przekładów książek Jane Austen. Ta część książki o niej jest napisana już w zupełnie inny sposób i dużo więcej możemy się o tej tłumaczce dowiedzieć, bo żyje i mogła się co do niektórych dociekań autora odnieść… Ostatnia z tłumaczek to Maria Skibniewska, która jest najbardziej kojarzona z tłumaczeń Tolkiena. Najbardziej tajemnicza postać w tej książce, o której dowiadujemy się w przeważającej mierze ze wspomnień jej krewnych i współpracowników.

„Trzy tłumaczki”, a także inne powieści znajdziecie w bardzo dobrej cenie w księgarni internetowej Tania Książka.

 


Fragment z książki:

„Naiwnością byłoby sądzić, że Guze przetłumaczyła te książki dla korzyści innej niż zwykłe honorarium. Przekład Erenburga nie otwierał drzwi do żadnych splendorów i stanowisk – z tych zresztą zrezygnowała już wcześniej. Nadzieja pokoju i Dalekie strażnice są marnym pyłem wobec wagi jej dorobku, ale stanowią jego część i podsuwają pytania: za co odpowiada tłumacz? Czy tylko za jakość swej pracy? Czy również za idee, które niesie tłumaczona przezeń książka?

Te kwestie zachowują ważność także poza granicami państwa totalitarnego. Parę lat temu Jerzy Jarniewicz wzburzył środowisko esejem, w którym postawił – niepopularną, jak się okazało – tezę: tłumacz winien odpowiadać nie tylko za „jak”, ale też za „co”. Polemikę z Jarniewiczem podjął młodszy o pokolenie anglista Rafał Lisowski. Zauważył, ze mało który tłumacz ma realny wpływ na to, co się publikuje; że z czegoś trzeba żyć; że ambitnych książek (to jego określenie) jest mało, a tłumaczy wielu; że literatura popularna podtrzymuje upadające czytelnictwo. Przyznaję: bliższy mi jest maksymalizm Jarniewicza. Uważam, że tłumaczyć warto wtedy, kiedy się książkę uważa za cenną, inaczej człowiek świadomie uczestniczy w zaśmiecaniu świata. A przecież sam więcej niż raz sprzeniewierzyłem się tej zasadzie (m.in. próbując zarobić na pisanie tej książki) wiem, że czasem trudno uniknąć tłumaczenia książek głupich i złych. Zwłaszcza gdy ktoś żyje wyłącznie z przekładu. Lub jest debiutantem. Lub samotnie wychowuje dziecko.”




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz