Ewa Woydyłło to doktor psychologii oraz terapeuta uzależnień. Zajmuje się również poradnictwem małżeńskim i rodzinnym, a także pomocą w rozwiązywaniu konfliktów w miejscu pracy. Bardzo znacząco przyczyniła się w Polsce do rozpowszechniania leczenia według tzw. Modelu Minnesota, opartego na partnerstwie profesjonalistów z ruchem Anonimowych Alkoholików. Jest autorką wielu poradników, jak między innymi: „Rak duszy. O alkoholizmie”, „Podnieś głowę”, „Dobra pamięć, zła pamięć”, „Bo jesteś człowiekiem. Żyć z depresją, ale nie w depresji”, „Buty szczęścia”, „Sekrety kobiet” oraz „W zgodzie ze sobą”.
Temat poruszony w „Żalu po stracie” dotyczy właściwie każdego z nas. Każdy z nas kogoś lub coś bowiem stracił. Nie chodzi tu tylko i wyłącznie o śmierć bliskiej nam osoby. Chodzi także między innymi o zdradę, samotność, utratę pracy, wypadek, starość – o taki punkt zwrotny w naszym życiu, po którym nic już nie będzie, takie jak było – „śmierć”. Trzeba zaakceptować stratę i na nowo nauczyć się po niej żyć, co nierzadko wydaje się być zupełnie niemożliwe…
Autorka w swojej książce wspomniała również o filmie po tytułem: „Trzy kroki od siebie” (Five Feet Apart). Obejrzałam go i bardzo Wam polecam, ale uprzedzam… To film tylko dla osób o „stalowych nerwach”, bo ja przepłakałam znaczną jego część…
Aby zachęcić Was do sięgnięcia po tę lekturę podaję poniżej jeszcze trzy fragmenty z książki:
„Niektórym rzeczywiście przydarza się życie wyjątkowo okrutne. Godząc się z tym, trzeba jednak szukać rozwiązań i wyzwolenia. Ale jednocześnie nie warto nastawiać się specjalnie na cierpienia, bo a nuż akurat twoje życie potoczy się łagodnie i spokojnie. Nie jest to przecież wykluczone. Tyle przypadków się przytrafia, takie losowe przełomy, że nawet najbardziej wybujała fantazja nie potrafiłaby wszystkiego przewidzieć – ani złego, ani dobrego. Poza tym cierpień doznają nie tylko ludzie, cierpią wszystkie ziemskie istoty. Lepiej więc nie buntować się i nie popadać w rozpacz, tylko warto przygotować się na różne możliwości.”
„Pozytywny obraz siebie nie tylko jest motorem aktywności, aspiracji i dążeń, a więc w dalszym planie także sukcesów. W sensie psychologicznym staje się tarczą ochronną przed pokusami autodestrukcji. Co ważniejsze, chroni również przed cierpieniami zadawanymi sobie samej – a te najbardziej podważają sens życia. Najtoksyczniej działa użalanie się nad sobą, przeradzając się łatwo w permanentny, nawykowy syndrom ofiary. Mechanizm, który je uruchamia i może utrwalić się w postaci przewlekłego negatywizmu, jest dość przewrotny. Mianowicie, niby osoba przyjmuje do wiadomości, że cierpienie jest naturalną częścią życia, ale uważa jednocześnie, że wybiera ono specjalnie ją. Na tym polega negatywizm. Nie myśli się, że w ogóle bywa ciężko i trudno w życiu, lecz że tobie jest wyjątkowo ciężko, ciężej niż wszystkim innym. Gorzej być nie może. Zostałaś skazana na bycie nieszczęśliwą. Masz zawsze gorzej niż inni. Cierpisz najbardziej na świecie.
A tymczasem wszystko, co cię spotyka, już kiedyś spotkało innych ludzi.
Nihil novi sub sole.”
„Spotykam wiele osób udręczonych doszukiwaniem się swoich win, a więc losowej sprawiedliwości, gdy dotykają je kolejne nieszczęścia i straty. Odruchowo zastanawiają się: Co ja takiego zrobiłam, że mnie to spotyka?”. Na to pytanie odpowiadają sobie dwojako: albo w głębi duszy wiedzą, za co los wymierza im sprawiedliwość – wtedy czują się winni swego nieszczęścia i „plują sobie w brodę” za jakieś niecne postępki. Ale takie rozumowanie daje się sprowadzić do tego, że w pewnym sensie sami bylibyśmy sprawcami swoich nieszczęść, a nie żaden „los”. Dziwne uczucie, pobrzmiewające w popularnych porzekadłach: „Każdy jest kowalem swojego losu” lub „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz