27 września 2021

Alex Schulman – Daleko, coraz bliżej

 


W dzisiejszym poście powieść o trudnych powrotach do dzieciństwa w dorosłym życiu. Jest to książka Alexa Schulmana pod tytułem „Daleko, coraz bliżej”. Została ona wydana nakładem wydawnictwa Muza.

Nils, Benjamin i Pierre to trzej bracia, którzy jadą na działkę nad jeziorem, żeby rozrzucić prochy zmarłej matki. Żaden z nich nie odwiedził wcześniej tego miejsca od lat, bo to tutaj doszło do tragedii, która wywołuje niechciane wspomnienia. To powrót w czasie, który wyzwala tłumione lęki, żale, wzajemne pretensje i oskarżenia. „Daleko, coraz bliżej” to książka, która jest przykładem skandynawskiej prozy psychologicznej – bardzo głębokiej i pełnej dramatyzmu. Warto dodać, że inspiracją do stworzenia tej powieści były prywatne doświadczenia jej autora. Były to mianowicie alkoholizm matki oraz bardzo trudne i skomplikowane relacje z bratem. Świetnie pokazane zostało w tej książce to, w jaki sposób codzienne zwykłe wydarzenia odciskają głębokie piętno na psychice dzieci...

 


Fragment z książki:

„Każdego wieczoru Benjamin stał nad brzegiem  z wiaderkiem i podbierakiem tuż nad niskim trawiastym wałem nad wodą, gdzie siedzieli mama i tata. Zawsze podążali za słońcem, przestawiali stolik i krzesła o kilka metrów, kiedy objął ich cień, po jakimś czasie znowu i tak przez całe popołudnie i zmierzch, przemieszczali się aż do wieczora. Pod stołem siedział ich pies, Molly. Robiła zdziwioną minę za każdym razem, kiedy znikał dach nad jej głową, ale po chwili szła w ślad za całym kramem w tej wędrówce wzdłuż jeziora. Teraz rodzice dotarli do stacji końcowej i patrzyli, jak słońce powoli znika za czubkami drzew na drugim brzegu. Zawsze siedzieli obok siebie, ramię przy ramieniu, bo oboje chcieli patrzeć na wodę. Białe plastikowe krzesła wbijały się w wysoką trawę, a stojące na lekko opadającym blacie drewnianego stolika, brudne od palców szklanki po piwie lśniły w blasku zachodu. Obok deska z końcówką salami Pick, resztką mortadeli i rzodkiewkami. W trawie między nimi torba termiczna, która miała utrzymać w chłodzie wódkę. Za każdym razem, kiedy tato nalał sobie kieliszeczek, wypowiadał krótkie „hej”, unosił rękę, jakby wznosił toast za kogoś niewidzialnego i wypijał. Kroił kiełbasę tak, że stoli cały się trząsł, piwo wylewało się ze szklanek, a w mamie wzbierała nagła fala irytacji – krzywiła się, podnosiła swoją szklankę i czekała, aż tato skończy kroić. On anwet tego nie zauważał, ale widział to Benjamin. Odnotowywał wszystkie drgania, zawsze trzymał się kawałek z boku, wystarczająco, by zapewnić rodzicom spokój, ale na tyle blisko, by móc słyszeć wszystkie ich rozmowy, kontrolować napięcia i nastroje. Słuchał przyjaznych pomruków, pobrzękiwania sztućców o ceramikę, dźwięków towarzyszących zapalaniu papierosa, strumienia odgłosów świadczących o tym, że wszystko jest między nimi w porządku.”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz