6 grudnia 2020

Jennifer Hillier – Małe sekrety

 


„Małe sekrety” Jennifer Hillier to jak do tej pory zdecydowanie najlepszy thriller, który przeczytałam w tym roku. Książka została wydana nakładem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego Muza.

Marin i Derek to szczęśliwe małżeństwo, których świat rozpada się po tym, jak zostaje uprowadzony ich jedyny syn, 4-letni Sebastian. Do uprowadzenia doszło jedynie w przeciągu 240 sekund.  Półtora roku później małego Sebastiana nadal nie ma…  Śledztwo prowadzone przez FBI utknęło w martwym punkcie. Matka dziecka postanawia zatrudnić prywatnego detektywa, który ma zająć się odnalezieniem małego. Jednakże po pewnym czasie pani detektyw odkrywa, że Derek, czyli mąż Marin ma romans…

Przyznam Wam szczerze, że przez jakiś czas zastanawiałam się czy w ogóle zacząć czytać ten thriller, chociaż jest to mój ulubiony gatunek… Dlaczego się zastanawiałam? Chodzi bowiem o to, że sama jestem matką i to w dodatku synka, który jest w tym samym wieku co Sebastian, czyli uprowadzone dziecko… Znając moją emocjonalność mogło być krucho… Niemniej jednak książkę przeczytałam od deski do deski i jest to zdecydowanie najlepszy thriller, który miałam okazję przeczytać w tym roku. Fabuła wciąga niesamowicie i pomimo tego, że jest ona osnuta wokół dramatu matki porwanego dziecka to z kolejnymi kartami powieści dochodzą do głosu kolejne wątki…

Fragment powieści:

„Już ma zaprotestować przeciwko temu smażonemu smakołykowi, gdy uświadamia sobie, że nie czuje Sebastiana przy swojej nodze. Podnosi wzrok znad ekranu telefonu i poprawia torbę, która z każdą chwilą coraz bardziej ciąży. Następnie znów patrzy w dół i się rozgląda.

- Bash? Sebastian?

Nie ma go nigdzie w pobliżu. Marin zatrzymuje się, przez co ktoś idący z tyłu wpada na nią z impetem.

- Nie znoszę, kiedy ludzie znienacka stają – mamrocze mężczyzna do swojej towarzyszki i omija Marin, sapiąc głośniej niż to konieczne.

Marin się tym nie przejmuje. Nigdzie nie widzi synka i zaczyna panikować. Wyciąga szyję, starając się coś zobaczyć przez tłumy miejscowych i turystów, którzy przemieszczają się przez targ całymi stadami. Sebastian nie mógł odejść daleko. Marin wodzi oczami wszędzie, gdzie się da, wypatrując ciemnych włosów synka, tak podobnych w kolorze i gęstości do jej własnych. Miał na sobie zrobiony na drutach brązowo-biały sweter z reniferem, prezent od długoletniej klientki salonu, który Sebastian tak uwielbia, że w minionym tygodniu upierał się, by wkładać go niemal codziennie. Sweterek wygląda na nim uroczo, z tymi słodkimi uszkami ze sztucznego futerka sterczącymi nad guziczkami reniferowych oczu i nosa.

Nigdzie nie może go dojrzeć. Nie ma renifera. Nie ma Sebastiana.”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz