15 października 2020

Matka (prawie) idealna

 


„Matka (prawie) idealna” to pierwsza powieść autorstwa Kerry Fisher, którą miałam okazję przeczytać. Książka została wydana nakładem Wydawnictwa Literackiego. Przy okazji zapraszam Was na mojego Instagrama, gdzie możecie śledzić moje poczynania w ramach wyzwania przeczytania 52 książek w ciągu roku.

„Matka (prawie) idealna)” to powieść, której akcja jest osadzona w brytyjskich realiach. Główną bohaterką jest Maia, której życie nie wygląda optymistycznie. Brak wykształcenia, praca sprzątaczki, partner obibok i zero perspektyw na przyszłość. W dodatku kobieta ma dwóję dzieci w wieku szkolnym, dla których chciałaby zupełnie innego życia niż jej własne… Pojawia się jednak światełko w tunelu…  Jeśli lubicie oglądać komedie romantyczne to ta książka na pewno Wam się spodoba. Jest to bowiem „baśń o współczesnym Kopciuszku”.  Bardzo pozytywna książka, która pokazuje, że życie może czasem kończyć się „happy end-em” :] Idealna lektura na długie jesienne wieczory…


 

Jak zaczyna się  powieść?

„Kobietom z wyższych sfer, które miały zaniedbane domy, czasem zdarzało się do mnie zadzwonić. Mężczyznom z wyższych sfer nigdy.

Aż do dnia, kiedy w pewien poranek z bezwzględną arogancją wdarł się telefonicznie hałaśliwy pracownik kancelarii. Moje uszy zaprotestowały: odrzuciły bezdyskusyjny ton, przez co były głuche na jego słowa.

- Przykro mi, że to ja muszę pani przekazać złe wieści.

Akurat wróciłam do domu po najgorszym zleceniu w tygodniu – sprzątaniu szatni w najnędzniejszym kompleksie rekreacyjnym w Surrey. Telefon zadzwonił zaraz po tym, jak poszłam na piętro, by wziąć kąpiel i zeskrobać ze skóry każdy ślad po zagrzybionych tynkach i brudzie nagromadzonym w odpływach. Poczłapałam do kuchni zawinięta w ręcznik ledwie zakrywający tyłek, modląc się, by to był Colin z dobrymi wieściami w sprawie pracy. A potem stałam, odsuwając aparat od ucha, żeby woda z moich włosów nie zalała mikrofonu, podczas gdy pan William Bla-bla-bla ryczał z niewielkiej odległości z akcentem, który można by nazwać estońsko-kretyńskim. Dopiero wtedy do mnie dotarło, to co powiedział.

- Profesor Rose Stainton odeszła, niestety, w ubiegły piątek.

Przycisnęłam słuchawkę do czoła, starając się przyjąć do wiadomości, że nie żyje klientka, którą bardzo lubiłam i która przy tym najlepiej mi płaciła. Zmarła moja ekscentryczna sojuszniczka, już nigdy nie usłyszę szokujących komentarzy starszej pani ani nie doświadczę jej nieoczekiwanych przejawów życzliwości. Nawet się z nią nie pożegnałam. Piana spływająca spod ręcznikowego turbanu zmieszała się ze szczypiącymi łzami.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz