Już niejednokrotnie wspominałam, że jednym z moich ulubionych gatunków literackich jest thriller medyczny więc dzisiejsze polecenie to książka zatytułowana „Pandemia” Robina Cooka, która została wydana przez Dom Wydawniczy REBIS.
Fabuła? Młoda kobieta traci przytomność w nowojorskim metrze. Wkrótce umiera… Główny bohater „Pandemii”, czyli lekarz medycyny sądowej Jack Stapleton podejrzewa, że zmarła była nosicielką bardzo groźnego wirusa. Podczas sekcji zwłok odkrywa on, że owa kobieta całkiem niedawno przeszła operację przeszczepienia serca. Okazuje się jednak, ze DNA tego serca jest identyczne z jej własnym, a to właściwie jest niemożliwe. O co tutaj chodzi? Jack rozpoczyna swoje śledztwo…
Robin Cook – mistrz thrillera medycznego znów w formie. Lektura bardzo wciąga i osobiście nie mogłam się doczekać jej rozwiązania… Poruszony został tutaj bardzo ciekawy wątek nowoczesnej technologii medycznej, a mianowicie modyfikacji genów. Świetna książka, nie tylko dla lekarzy :]
Fragment z książki:
„Pociąg mknął przez północny Brooklyn i na każdej stacji więcej pasażerów przybywało niż ubywało. Gdy dojeżdżali do tunelu prowadzącego na Manhattan, wagon był już niemal tak pełny jak w godzinach szczytu. I właśnie wtedy Carol poczuła pierwszy niepokojący objaw: nagły, przenikliwy dreszcz, jakby owionął ją podmuch arktycznego powietrza. Rozejrzała się odruchowo, by sprawdzić, czy inni poczuli to samo. Zaraz potem instynktownie sprawdziła swoje tętno. Z ulgą stwierdziła, że jest zupełnie normalne. Przez chwilę wstrzymując oddech, czekała, czy dziwne doznanie nie powróci. Nie powróciło… a przynajmniej nie od razu. Poczuła za to dziwną słabość i w panice uświadomiła sobie, że gdyby musiała, nie zdołałaby nawet wstać.
Nadal trzymała w ręku telefon. Zerknęła na wyświetlacz, by sprawdzić, czy ma zasięg. Czy nie powinna od razu zadzwonić do New Jersey, do swego lekarza? Zawahała się jednak, w gruncie rzeczy niepewna, co miałaby mu powiedzieć. Nagłe osłabienie to mało konkretny objaw, pomyślała. Pewnie kazałaby jej zadzwonić, gdyby przez jakiś czas nie poczuła się lepiej albo gdyby dreszcze wróciły. Postanowiła, że będzie jedynie baczniej wsłuchiwać się w sygnały płynące z własnego organizmu. Rozejrzała się dyskretnie. Nikt spośród tłoczących się dokoła pasażerów nie zwracał na nią uwagi.
Uspokoiła się nieco, gdy pociąg wjechał na Manhattan. Nadal czuła się słaba, ale sytuacja się nie pogarszała, a kolejne dreszcze były znacznie mniej dokuczliwe niż pierwszy. Carol pomyślała, że powinna wysiąść, gdy pociąg zatrzymał się na stacji przy Canal Street, ale bała się wstać, a ściślej wstydziła się, że upadnie. Ta sama myśl spłoszyła ją przy Prince Street, a potem było już tylko gorzej. Miała problemy z oddychaniem, z każdą chwilą coraz większe. Na stacji Union Square, gdzie wysiadała większość podróżnych, a równie liczna grupa czekała na peronie, Carol była już bliska paniki. Potrzebowała powietrza, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa.
Gdy rozsunęły się drzwi, telefon wysunął się z jej palców i upadł na podłogę. Podejrzany typ, który już od dłuższej chwili obserwował Carol, natychmiast go pochwycił, po czym wtopił się w tłum przesuwający się ku wyjściu. Spróbowała zawołać kogoś na pomoc, ale i na to zabrakło jej tchu. W kącikach jej ust pojawiła się piana. Podkuliła nogi i ostatkiem sił podniosła się z siedziska, lecz natychmiast upadła, wprost pod stopy ludzi tłoczących się obok jej ławki. Próbowali się rozstąpić, by dać jej trochę przestrzeni, ale zabrakło miejsca. Ktoś starał się podtrzymać upadającą, ale bezwładny ciężar był ponad jego siły. Carol spoczęła na podłodze jak szmaciana lalka, wsparta o nogi współpasażerów, i w tej samej chwili straciła przytomność.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz